Trzeci wymiar. Poznajcie Wojciecha Hildebrandta z Aspire

O samolotach mógłby opowiadać bez końca. Zafascynowany technologią i techniką przełamuje trzeci wymiar pamiętając, że tam gdzie fizyka wykorzystana jest do maksimum pojawia się miejsce na wielkie ludzkie marzenie. Moment odrywania się od ziemi ma w sobie coś mistycznego. Łączy świadomość siły nauki z poczuciem romantycznej wolności – przyznaje Wojciech Hildebrandt, Senior Software Developer w Aspire Systems Poland.

Mały Wojtek chciał zostać pilotem?

Nie do końca. Mały Wojtek nie był pewien, kim chce zostać (śmiech). Jak przez mgłę pamiętam wyprawę z rodzicami na piknik lotniczy – miałem tam do czynienia z polską ikoną lotnictwa, czyli Wilgą. Nie stało się to jednak przełomem, w lotnictwie zakochałem się dopiero w 2012.

Co się wydarzyło, że wpadł Pan bez reszty w przestworza?

Zawsze fascynowały mnie technika i technologia związane z transportem. Ciekawiły mechanizmy, które go umożliwiają i logistyczna strona takich przedsięwzięć. Wydaje mi się, że właśnie to znalazło swój punkt skupienia w lotnictwie, które po lotach kosmicznych jest drugą najbardziej zaawansowaną formą transportu.

Na czym polega fenomen latania?

Patrzę na nie, jak na przełamanie trzeciego wymiaru, które historycznie wymagało dużo czasu, zachodu i pomysłowości. Myślę, że nie zdajemy sobie sprawy z wykorzystania fizyki do maksimum – w lotnictwie takie zrozumienie jest podstawą, dzięki której wiemy, co się dzieje. Jest takie powiedzenie, że pilot nie może pozwolić, aby samolot zabrał go tam, gdzie sam nie był myślami 5 minut wcześniej.

Próby konstruowania sprzętu też ma Pan za sobą?

Tylko odtwórczo i na małą skalę, w postaci modeli redukcyjnych. Szkoliłem się w Aeroklubie w Pruszczu Gdańskim, gdzie do dyspozycji kursantów są odpowiednio przygotowane samoloty, którym dedykowana jest obsługa techniczna. Rolą pilota przed samym lotem jest sprawdzenie, czy wszystkie urządzenia działają poprawnie, czy mamy olej i paliwo – a w razie czego ich uzupełnienie.

Liczba kontrolek nie przeraża?

Samoloty szkoleniowe są dość proste, więc urządzenia nie przyprawiają o zawrót głowy. To zupełnie inna perspektywa, niż samoloty rejsowe, którymi latamy na wakacje lub do pracy. Prócz strony wizualnej różni je stopień zaawansowania poszczególnych mechanizmów.

Odpowiedzialność za sterami także inna?

W samolotach rejsowych w kokpicie siedzi dwuosobowa załoga. Piloci, podobnie jak w przypadku małych maszyn są odpowiedzialni za to, aby sprawdzić, czy wszystko się zgadza. Mają szereg ustalonych procedur, które są najważniejszym elementem bezpieczeństwa. W Aeroklubie jest prościej, bo samolot nie jest skomplikowany, a dużo najistotniejszych zasad wpaja się pilotom od samego początku.

Jak to jest wzbić się w powietrze?

To jest to osławione „wow”! Wrażenia nie przyćmi nawet najdłuższe przygotowanie na „sucho”. Ja jeszcze przed rozpoczęciem szkolenia dowiadywałem się jak to działa. Przeszedłem intensywny kurs teoretyczny, który trwał ponad dwa miesiące, co pozwalało na oswojenie się z myślą, że będę blisko chmur. Pierwsze oderwanie od ziemi ze sterem w rękach łączę z tym trzecim wymiarem, w którym zaczynamy się poruszać. Nagle zyskujemy poczucie otaczającej techniki, która to wszystko umożliwia, a z drugiej strony mamy miejsce na romantyczną wolność!

Tą osławioną w przestworzach?

Trochę tak. Jest kompromis pomiędzy wolnością, a tym, co w samolocie trzeba zrobić ze względów bezpieczeństwa i ruchu dookoła. Pilot, który lata małym samolotem turystycznie czuje, że ma znacznie mniej ograniczeń, niż w rejsowym „autobusie” na wysokości 10 kilometrów.

Miał Pan okazję pilotować rejsowy?

Jedynie na symulatorze, ponieważ trzeba przebyć bardzo długą drogę szkoleniową, aby usiąść w prawdziwym kokpicie.

Ile godzin musiał Pan wylatać, by instruktor powiedział: „Wojtek, teraz Ty”?

W zasadzie samolotem kieruje się już od pierwszej godziny szkolenia. Dostajemy stery, a instruktor obok asystuje. Pierwsze samodzielne loty według programu odbywają się po 10 godzinach kursu – co jest wynikiem odgórnych założeń, ile czasu trzeba latać z instruktorem, ile samodzielnie.

Bał się Pan przed pierwszym samodzielnym lotem?

Raczej towarzyszyły mi emocje, czy wszystko pójdzie tak, jak powinno. Strachu, że coś się wydarzy nie czułem, ponieważ godziny, które wylatałem z moją instruktorką przekonały mnie, że porządnie odrabiałem podniebne lekcje. W małym samolocie znacznie łatwiej jest kontrolować sytuację, gdyż wszystko dzieje się powoli i jest czas, aby reagować adekwatnie do okoliczności.

Całkowicie bez zgrzytów?

Zdarzają się sytuacje awaryjne. Nie zapominajmy, że rolą kursu jest nauczyć pilota przewidywać i nie dopuszczać do nich.

Czyli na ułańską fantazję miejsca brak?

Brak, chociaż zdarzają się przypływy emocji.

Pan nerwy ma ze stali?

Nie mogę pozwolić sobie na zbyt silne emocje, szczególnie w nieprzewidzianych sytuacjach. W takim przypadku dopiero po locie warto zastanowić się dlaczego coś poszło inaczej, niż powinno. Wtedy jest czas na emocje. Za sterami decyzje trzeba podejmować na chłodno. Czy stalowe nerwy? Nawet nie tyle – raczej mam umiejętność radzenia sobie ze stresem.

Latanie stało się antidotum na stres?

Trochę tak. Ale też wciąż zastanawiam się na ile kontynuować drogę do kolejnych licencji, których finałem byłoby zawodowstwo.

Jak trudna to droga?

W tej chwili jestem posiadaczem licencji turystycznej, która jest pierwszym szczeblem w pilotażu. Programy szkoleniowe zakładają, że do 150 godzin nalotu mogę się teraz „wozić” po niebie. Następnie dobrze byłoby podejść do kursu i egzaminu na licencję komercyjną, która umożliwia latanie zarobkowo. Przepisy ściśle regulują, że teraz, będąc pilotem turystycznym nie mogę zabrać pasażera jako taksówka powietrzna.

Niekomercyjnie przyjaciół, rodzinę można?

Tak, mogę z kimś polatać. Posiadając licencję komercyjną mógłbym wykonywać niektóre zawody lotnicze. Na końcu jest licencja liniowa – i to są właśnie ci piloci, których spotykamy lecąc w delegację lub na wakacje.

Można zdobywanie tych szczebli pogodzić z pracą?

To właśnie jeden z powodów dla których nie rzucam się na głęboką wodę kolejnych stopni wtajemniczenia. Ale mam znajomych na tyle zdeterminowanych, że poradzili sobie i pracując zawodowo jednocześnie dociągnęli temat do licencji liniowej.

Jaki jest koszt licencji?

Chcąc uzyskać licencję liniową potrzebujemy około 200 tysięcy złotych. Piloci mówią, że sztuczka polega na tym, aby jak najkrócej latać za swoje (śmiech). Warto załapać się na posadę drugiego pilota i wtedy linie lotnicze zaczynają płacić. Dopiero po 1 500 godzinach można zostać kapitanem, ale mało kto tę liczbę jest w stanie wylatać za swoje.

Bywały chwile, gdy serce stawało?

Na szczęście były one wyłącznie symulowane. Typu wyprowadzenie samolotu z niekorzystnej konfiguracji.

Jakie jeszcze?

Lot bez widoczności, który ma na celu nauczenie pilota, że jeśli coś takiego mu się przytrafi, to on umie uciec z powrotem, do dobrych warunków. Prawdziwe latanie bez widoczności jest osobną kategorią, której w tej podstawowej licencji nie ma. Widuje się czasem na filmach i zdjęciach, że pilot leci z zasłonką na oczach – to nauka tego, jak bezpiecznie zawrócić jeśli się wpadło w chmury i nic nie widać.

Tak można?

Tak – zasłonięte jest wszystko, co jest poza kokpitem. Przyrządy, takie jak sztuczny horyzont i busole, nadal widać.

Lecąc na wakacje jest Pan najbardziej krytycznym pasażerem?

Zdecydowanie nie. Umiejętności najłatwiej ocenić po sposobie lądowania. Jednak wydaje mi się, że piloci są bardzo tolerancyjni – każdy z nas wie, z czym to się je. To, co wydaje się pasażerom pięknym gładkim lądowaniem z perspektywy kogoś z licencją może okazać się nie do końca właściwym rozwiązaniem, bo samolot musi przyziemić w odpowiedni sposób. Mam za mało doświadczenia, aby w pełni oceniać sytuacje, które dzieją się w tym dużym lotnictwie, więc staram się nie wydawać stanowczych opinii.

Co dzieje się wtedy w kabinie pilotów?

Dużą pomocą jest autopilot, ale pamiętajmy, że to nie tak, że piloci są wyłącznie do przyglądania się urządzeniom. Systemy są tak złożone, że potrzeba dwóch ludzi, którzy są w stanie koordynować i nadzorować sprzęt. Kunszt pilota najlepiej widać na starcie i przy lądowaniu – te dwa momenty są najmniej zautomatyzowane.

W Aspire Systems Poland patrzą w niebo, gdy leci samolot?

Chętnie opowiadam w pracy o mojej pasji i dzielę się wiedzą. Nawet jest na to miejsce, bo realizujemy projekt dla klienta z branży lotniczej. Lubię opowiadać o funkcjonowaniu zaplecza, oczywiście na poziomie, na którym latam. Cieszę się, że grono słuchaczy się powiększa i wierzę, że zapalę kogoś do rozpoczęcia kursu. Jest nawet taki kolega, który już dał się przekonać!

 

Rozmawiała Dagmara Rybicka, Olivia Business Centre

Sukces biura projektów Design Anatomy w konkursie Office Superstar    

Holistyczne podejście do potrzeb pracownika, ciekawy design i twórcza interpretacja w projektach biura Design Anatomy docenione podczas III edycji prestiżowego konkursu Office Superstar.

Do rywalizacji o Biurowe Oskary zgłoszono ponad 100 projektów. Jury prestiżowego konkursu wyłoniło 15 laureatów oraz wyróżniło 5 firm, które w ich ocenie w najlepszy sposób zaaranżowały swoje przestrzenie biurowe. W gronie nagrodzonych zasłużenie znalazły się firmy na co dzień rezydujące w Olivia Business Centre.

Do tegorocznego konkursu spłynęło 136 zgłoszeń, wybrano 20 laureatów z całej Polski. Z tego biuro Design Anatomy zdobyło 3 nagrody. Żaden inny zespół projektowy nie wygrał w tylu kategoriach podkreśla Szymon Renk, Key Account Manager w Olivia Business Centre.

Dla biura projektów Design Anatomy jest to rok pełen sukcesów, które rozpoczęła wybitna realizacja 32 piętra najwyższego budynku na Pomorzu Olivia Star. W konkursie CBRE Office Superstar zostały docenione trzy z projektów pracowni.

Myślę, że dla każdego architekta konkurs Office Superstar jest ważnym wydarzeniem. Niezmiernie nas cieszy, że projekty przygotowane w naszej pracowni projektowej zostały docenione przez jurorów, szczególnie, że wszystkie oceniane realizacje były na bardzo wysokim poziomie. Ten sukces stanowi ogromną  motywację dla dynamicznie rozwijającego się zespołu. Jest dowodem na to, że pełne zaangażowanie w realizację każdego z projektów, w budowanie dobrych relacji z najemcami przynosi wymierne efekty – ich zadowolenie, dobre samopoczucie w biurze, którym chcą się dzielić. Raz jeszcze gratuluję wszystkim nagrodzonym i liczę, że wspólnie napiszemy nie jedną historię mówi Anna Branicka, główny architekt w pracowni Design Anatomy w Olivia Business Centre.

Firma Sii odebrała statuetkę CBRE Office Superstar za najlepszą przestrzeń rekreacyjną w Polsce oraz wyróżnienie za najlepsze biuro w Trójmieście. Laureatem w kategorii  „Najlepsze Biuro we Trójmieście” została firma Nordea, która również ma swoje biuro w Olivia Business Centre.

Wnętrza Sii Polska w Olivia Business Centre

Wnętrza Nordea w Olivia Business Centre, autor: Szymon Polański

W gronie wyróżnionych znalazł się również Bayer, który odebrał nagrodę w kategorii outsourcingu usług i centrum usług wspólnych. Niezmiernie miło było usłyszeć, że udało się to między innymi dzięki efektywnej współpracy z Design Anatomy.

Dopasowana do specyfiki firmy i  potrzeb pracowników biuro jest jednym z istotniejszych elementów wpływających na komfort pracy. Wyróżnione w konkursie firmy z pewnością o tym pamiętają. Cieszymy się, że możemy wspierać naszych Rezydentów, między innymi w obszarze designu biurdodaje, życząc kolejnych równie spektakularnych sukcesów, Agnieszka Zglinicka, Dyrektor Residents Relations Olivia Business Centre.

Wnętrza Bayer  w Olivia Business Centre

W liczącej 12 osób kapitule konkursu zasiadali cenieni architekci, krytycy sztuki i profesorowie uczelni kształcących przyszłych projektantów. Zespół Design Anatomy zebrał rekordową liczbę nagród udowadniając, że przygotowywane projekty przestrzeni biurowych należą do najlepszych w kraju.

 

Więcej o konkursie

Olivia Business Centre partnerem Global Law Dean’s Forum.

Wybitni goście z 34 krajów reprezentujący wszystkie kontynenty i jeden wspólny cel – nauczać jeszcze efektywniej sprawiając, że niezależnie od szerokości geograficznej absolwent prawa rozpoczyna praktykę z poczuciem służby dla sprawiedliwości. Wyzwanie: umiejętna interpretacja przepisów w duchu nowego paradygmatu, którym jest internacjonalizacja i globalizacja.

Po raz pierwszy w międzynarodowej historii Światowy Zjazd Dziekanów Prawa i konferencja Międzynarodowego Stowarzyszenia Szkół Prawa odbyły się w Polsce. Tym samym Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego dołączył do grona takich uczelni i miast, jak Doha, San Francisco, Buenos Aires, Mediolan, Madryt, Singapur, Canberra czy Montreal. Podobnie, partnerująca wydarzeniu Olivia Business Centre, ponieważ to właśnie 32 piętro prestiżowego Olivia TOP Star stało się wyjątkowym miejscem do wymiany poglądów na najbardziej aktualne tematy z dziedziny prawa.

Wierzę, że widok rozciągający się z okien najwyższego budynku na Pomorzu Olivia Star na długo pozostanie w Państwa pamięci, stając się swoistym symbolem polskiej otwartości, gościnności i przekonania, że „lampą jest nakaz, a światłem prawo” – zapewniła przedstawicieli palestry Marta Kłos, Head of Sales & Marketing Olivia TOP Star w Olivia Business Centre.

Jak podkreślali uczestnicy Forum wnioski ze spotkania otwierają nowe możliwości, co w praktyce oznacza, że system nauczania nie powinien ograniczać się wyłącznie do krajowych regulacji.

– Wydarzenie odbyło się w optymalnym momencie, edukacja prawnicza w Polsce jest bowiem w bardzo dobrym miejscu. Priorytetem jest umiędzynarodowienie kształcenia, ponieważ dzisiejsza nauka prawa ma nowy paradygmat, który nazywa się internacjonalizacja i globalizacja. Nie możemy praktykować prawa, znając tylko to krajowe, dlatego staramy się uczyć studentów systemowego i funkcjonalnego podejścia. Chcemy, aby spotkania takie jak te zaowocowały również nowymi możliwościami dla studentów. Wymiana międzynarodowa sprawi, że otrzymają oni szansę poznawania innych systemów prawnych i innego widzenia prawa – podkreśliła Anna Jurkowska-Zeidler, Prodziekan ds. Studenckich i Nauki UG.

Tak organizatorzy, jak i uczestnicy byli zgodni, że kierunek nauczania powinien być jeden.

– Zastanówmy się przez moment, jaki nas otacza świat prawny. Jest coraz więcej przepisów, sądów, procedur i zwykły człowiek w tym gąszczu czuje się po prostu zagubiony. Powstaje pytanie, czy spotka prawnika, który przeprowadzi go przez te zawiłości, a może takiego, który wraz z nim w tym zginie. Dlatego prawnik granicy to wielkie wyzwanie nie tylko dla umiejętnego czytania przepisów. Jego zadaniem jest dostrzegać, że za przepisami kryje się człowiek z krwi i kości, który przychodzi do prawnika, by ten dokonał interpretacji przepisu tak, by prawo wyszło poza sferę tekstową i aby można było powiedzieć, że przepis służy sprawiedliwości – ma pewność profesor Tomasz Koncewicz, Przewodniczący Komitetu Organizacyjnego Global Deans Forum 2019.

Potrzeba zmiany paradygmatu nauczania prawa to najlepszy prognostyk dla dynamicznie rozwijających się firm, które coraz chętniej decydują się, by międzynarodowe oddziały otwierać właśnie w Gdańsku.

– Zjazd udowodnił ponad wszelką wątpliwość, że prawnik to nie tylko sędzia, prokurator i adwokat. Współcześnie prawnicy obsługują spółki w różny sposób, podobnie, jak absolwenci prawa, którzy angażują się w działalność biznesową na bardzo wielu polach. Wiedza studentów o tym, co dzieje się w Olivia Business Centre jest ogromna, chętnie relacjonują odbywające się w Olivii wydarzenia, tu po sąsiedzku udają się na praktyki, tu szukają pracy, więc dzieje się to już w naturalny sposób – podsumowuje profesor Wojciech Zalewski, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego.

Dziekani i przedstawiciele wydziałów prawa z przeszło stu najlepszych uczelni, a także wybitni prawnicy piastujący najwyższe urzędy w swoich krajach przez pięć dni gościli w Trójmieście. Wszystko za sprawą Światowego Forum Dziekanów Prawa oraz konferencji Międzynarodowego Stowarzyszenia Szkół Prawa organizowanych przez Wydział Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego, w partnerstwie z samorządami Gdyni, Gdańska i Sopotu. Oba wydarzenia po raz pierwszy odbyły się w Polsce. W uroczystej inauguracji uczestniczyła Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni. Kongres stanowił wyjątkową okazję do poważnej debaty i wymiany poglądów na najbardziej aktualne tematy z dziedziny prawa.

– Porównywaliśmy systemy kształcenia, ucząc się wzajemnie od siebie i podpatrując systemy, które mogłyby zostać wykorzystane w Polsce i w Europie. Przez te dni skoncentrowaliśmy się na tym, jak uczyć prawa, jak wykorzystać rozwiązania proponowane przez e-technologie sprawiając, że absolwentami będą prawnicy międzynarodowi. Ta wymiana doświadczeń wpływa na to, jak kształtujemy programy studiów na naszych wydziałach – tłumaczy profesor Wojciech Zalewski, Dziekan Wydziału Prawa i Administracji.

Team Olivii wygrywa Biznes Ligę Żeglarską 2019!

Fantastyczna postawa w rundach poprzedzających finał doprowadziła załogę OBC do w pełni zasłużonego zwycięstwa. Trenowani przez Mateusza Kusznierewicza żeglarze w tym sezonie pływali, jakby na przekór wiatrom, morskim falom i klasie przeciwników.

–  Na ten sukces zapracowaliśmy bardzo sumiennie. Początki były trudne, ponieważ mimo prowadzenia przez najlepszych trenerów na świecie pierwszy sezon skończyliśmy na ostatnich miejscach. W drugim nawet nie weszliśmy do złotego finału, chociaż triumfowaliśmy w Srebrnym – dla odrobinę słabszych załóg. Dopiero w kolejnym roku byliśmy w stanie rywalizować z innymi, sprawnymi załogami, oczywiście na amatorskim poziomierelacjonuje Maciej Kotarski Dyrektor Działu Komercjalizacji w Olivia Business Centre.

Finałowe regaty okazały się dla uczestników wielkim wyzwaniem. Silny i tężejący wiatr zmusił organizatorów do wydania polecenia zarefowania żagli, a mimo tego wszystkie jachty pływały zdumiewająco równo.

Z pierwszych pięciu wyścigów każdy został wygrany przez inną załogę. Czegoś takiego jeszcze w Biznes Lidze nie widzieliśmy, zwykle jedna lub dwie najlepsze załogi dominują, reszta stara się dotrzymać im tempa. Zespołowi OBC szło dobrze, ale nie rewelacyjnie – w trzech pierwszych wyścigach zajmowaliśmy zawsze drugie miejsce. Dopiero w czwartym zajęliśmy pierwsze, ale w piątym dwa razy postawiliśmy zaplątanego gennakera i w okamgnieniu inni nas wyprzedzili, więc skończyliśmy na trzecim. Dopiero w szóstym wyścigu udało nam się powtórzyć sukces i tym samym wygraliśmy całą rundę, cały Złoty Finał, a także całą Biznes Ligę Żeglarską 2019cieszy się Kotarski.

Olivia Business Centre łączy ludzi – w projekt sportowy prowadzony przez Mateusza Kusznierewicza chętnie angażuje się wielu pracowników firm rezydujących w Centrum Biznesowym. W tym sezonie załogę Olivia Business Centre współtworzą koledzy z Bayer Business Services, EPAM Systems, Omida Group, PwC, thyssenkrupp, Alter Investment dla których możliwość ściganie się na jachcie regatowym jest niezmiennie wielką frajdą.

To mój największy sukces żeglarski, chociaż pływam od ponad 40 lat, ale głównie turystycznie. Kiedy trzy lata temu, dzięki Olivii zaczynałem realizować się sportowo w Biznes Lidze, okazało się że żeglarstwo sportowe ma bardzo niewiele wspólnego z pływaniem turystycznym, właściwie wspólna jest tylko terminologia. Wszystkiego musiałem się nauczyć od nowa – sterowania na kursach pod wiatr, wykonywania zwrotów, taktyki regatowej, zasad pierwszeństwa, które w regatach są bardzo skomplikowanewspomina Maciej Kotarski.

Złota ekipa Biznes Ligi zakończyła sezon w składzie Borys Malinowski/ PwC Polska; Bartlomiej Glinka/ Omida Group; Mikołaj Staniul – taktyka i Maciej Kotarski/ OBC – sternik. W składzie ekipy pływali Michał Krzepkowski z EPAM Poland,  Remigiusz Wojciechowski z Bayer Service Center Gdańsk i Damian Tomasik z Alter Investment. Szkoleniowcem zespołu jest Mateusz Kusznierewicz.

FKM Leadership Conference – Wyzwania dla Biznesu 4.0 w Olivii

Czy można przygotować się do zmian w zmieniającym się świecie, jak odnaleźć się w cyfrowym zarządzaniu zespołami i co wpływa na świadomość w zakresie bezpieczeństwa informacji wśród personelu tłumaczyli eksperci podczas GFKM Leadership Conference – Wyzwania dla Biznesu 4.0

Traktując zapierający dech w piersiach widok – roztaczający się z Olivia Sky Club w Olivia Business Centre – jako wyjątkową inspirację uczestnicy i eksperci wspólnie podjęli próbę wypracowania odpowiedzi na pytania, jakie kompetencje będą kluczowe  dla przywództwa 4.0 oraz jakie szanse otwiera przed nami rynek jutra. Teoretycy i praktycy biznesu przedstawili swoje punkty widzenia opisując zmiany, które zajdą na rynku pracy na skutek nieustannego rozwoju cyfrowego. Zaproponowali też przepis na to, jak najskuteczniej przygotować na nie menedżerów organizacji. 

–  Zdaniem uczestników spotkanie mocno zrewidowało szereg poglądów, jednocześnie będąc najlepszym prognostykiem, że wyposażeni w odpowiednie narzędzia nie musimy obawiać się rynku jutra – ma pewność Dagmara Rybicka, Communication Manager w Olivia Business Centre, partnera II edycji konferencji.

Druga edycja wydarzenia z cyklu „GFKM Leadership Conference 2019: Wyzwania dla Biznesu 4.0” odbyła się 20 września 2019 roku w największym hubie biznesowym Trójmiasta, Olivia Business Centre.

 

 

Pomorskie Gryfy Gospodarcze 2019 rozdano!

Prezes Olivia Business Centre w gronie 10 szczególnie zaangażowanych we współtworzenie Pomorskiego Gryfa Gospodarczego. Cenione i prestiżowe statuetki „Gryfa” przyznawane przez organizacje gospodarcze reprezentowane w Pomorskiej Radzie Przedsiębiorczości zasłużenie trafiły w ręce przedsiębiorczych laureatów.

Maciej Grabski, Prezes Olivia Business Centre odebrał pamiątkowy medal za zasługi i zaangażowanie we współtworzenie 20-letniej historii Nagrody Pomorskiej Gryf Gospodarczy. W gronie wyróżnionych znaleźli się Zbigniew Canowiecki, prezydent Pracodawców Pomorza; Jan Zarębski, pierwszy marszałek województwa pomorskiego; Henryk Ćwikliński, prof. Uniwersytetu Gdańskiego i wieloletni przewodniczący komisji konkursowej; Piotr Jarocki, pomorski przedsiębiorca, wieloletni organizator konkursu; Włodzimierz Szordykowski, wieloletni dyrektor Departamentu Rozwoju Gospodarczego w Urzędzie Marszałkowskim Województwa Pomorskiego i sekretarz Pomorskiej Rady Przedsiębiorczości; Adam Mikołajczyk, dyrektor oddziału korporacyjnego mBanku SA w Gdańsku i w Gdyni; Anna Gast – dyrektor oddziału korporacyjnego mBanku SA ds. MŚP oddział w Gdańsku; Anita Sasim, dyrektor biura regionu północnego w mBank SA oraz Ewa Rojek, menedżer ds. marketingu, komunikacji i rozwoju biznesu PWC.

Do tegorocznej edycji konkursu zgłosiło się ponad 100 podmiotów. Prace Komisji wyłoniły 33 finalistów, którzy rywalizowali w 8 kategoriach. Nagrodę Specjalną „za wizjonerstwo i konsekwencje w tworzeniu oraz rozwoju ekosystemu współpracy nowych technologii i biznesu” otrzymała Fundacja Infoshare, która z dnia na dzień coraz mocniej zaznacza swoją obecność w Olivia Business Centre. Gryf Medialny przyznawany przez radiosłuchaczy, czytelników i internautów pomorskich mediów trafił do Zakładów Porcelany Stołowej Lubiana, które w tym roku obchodzą 50. lecie działalności.

Relację filmową prezentujemy dzięki uprzejmości Agencji Rozwoju Pomorza.

Uroczystość wręczenia jubileuszowych nagród w Operze Bałtyckiej w Gdańsku poprzedziła debata na temat aktualnych trendów w gospodarce z udziałem prof. Witolda Orłowskiego, głównego doradcy ekonomicznego PwC oraz dr Ernesta Pytlarczyka, głównego ekonomisty mBanku.

Więcej na oficjalnej stronie konkursu

Czego, być może, nie wiecie o FPFF?

Czego, być może, nie wiecie o Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni?

Po raz pierwszy festiwal filmowy odbył się – teoretycznie – w Gdańsku w 1974 roku. Otwarcie i zamknięcie wydarzenia miało miejsce w kinie Leningrad (później Neptun), ale wszystkie projekcje odbywały się w Sopocie.

Festiwal Polskich Filmów Fabularnych (1974–2011 i od 2017), organizowany był też pod nazwą Gdynia Film Festival (2012) i Gdynia – Festiwal Filmowy (2013-2016).

W ciągu 44 lat festiwal nie odbył się dwa razy (w 1982 oraz 1983 roku).

Cztery razy nie przyznano głównej nagrody (1976, 1989, 1991, 1996).

Tylko cztery kobiety sięgnęły po najwyższe laury przez 44 lata trwania festiwalu. Złote Lwy trafiły w ręce Agnieszki Holland  – w 1981 r. za „Gorączkę” i w roku 2012 za „W ciemności”; Magdaleny Piekorz (2004: „Pręgi”), Małgorzaty Szumowskiej (2015: „Body/ Ciało”) i Joanny Kos-Krauze (otrzymała nagrodę wspólnie z mężem w 2006 roku za „Plac Zbawiciela”).

Twórcy festiwalu, nawiązując do doświadczeń kolegów zza Oceanu, w 1996 r. postanowili nagrodzić najgorszą krajową produkcję. W Stanach Zjednoczonych rozdawane są Złote Maliny, w Polsce przyznano Złotego Pawia. Jego jedynym w historii laureatem stał się film Wiesława Saniewskiego „Deszczowy żołnierz”.

–/ —

Rok 1977 to wielki festiwalowy skandal. Andrzej Wajda nie dostaje żadnego wyróżnienia za „Człowieka z marmuru”. Decyzja jest czysto polityczna. Nie mogąc oficjalnie wręczyć swojej nagrody mistrzowi dziennikarze obdarowują go na schodach. Janusz Kijowski przynosi… cegłę z dedykacją „Andrzejowi Wajdzie – dziennikarze”. Lwy Gdańskie zdobywają „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego. Reżyser, w akcie solidarności z Wajdą nie odbiera nagrody.

Idzie nowe i w 1980 roku na festiwalu pojawia się przewodniczący „Solidarności”, Lech Wałęsa. Złote Lwy trafiają do Kazimierza Kutza za – tak bardzo pasujące do klimatu ówczesnej Polski – „Paciorki jednego różańca”. „Można powiedzieć, że Wałęsa niejako namaścił Kazia Kutza do Grand Prix – mówił Janusz Zaorski. – Temat był aktualny, film znakomicie wpisywał się w pejzaż Gdańska. Władza poddała się i tym razem nie ingerowała”. Agnieszka Holland w „Piekiełku”, słynnym festiwalowym klubie opowiada szefowi kinematografii, Michałowi Misiornemu o „Gorączce”, filmie o rewolucjonistach z 1905 roku. Ku jej wielkiemu zdziwieniu urzędnik, będący pod tzw. wpływem, zgadza się, by go wyreżyserowała. Rok później film zdobywa Złote Lwy.

W 1987 r. festiwal przenosi się do Gdyni. Władzom zależy na odcięciu imprezy od panującej w Gdańsku atmosfery wolności i solidarności. „Chodziło o to, żeby nas zamknąć w jakimś luksusowym getcie – oceniał Janusz Kijowski – daleko od Stoczni, daleko od młodzieży Trójmiasta, gdzieś na uboczu, między klubem Garnizonowym Marynarki Wojennej (tania wódka), a Piekiełkiem (droga wódka). I to się udało.”

Po przełomowym 1989 roku rozgłos zdobywają tak zróżnicowani twórcy, jak Juliusz Machulski („Girl Guide”), Jan Jakub Kolski („Historia kina w Popielawach”) czy Krzysztof Krauze, który w 1999 r. dostaje Złote Lwy za „Dług” – przejmującą opowieść o nowym świecie. Po uroczystości idzie oblać sukces do wspomnianego już „Piekiełka”, w hotelu kłóci się z żoną i w złości wyrzuca nagrodę przez okno. Lwy mają wówczas postać ciężkiej plakietki. „Miałem szczęście, bo wbiła się w posmołowany dach nad basenem, a nie komuś w głowę – opowiada. – Pan Bóg mi przydzielił pokój po właściwej stronie”. Rano „(…) ostatni balowicze wracający z „Piekiełka” widzieli Krzysztofa Krauze, jak na czworakach szuka swojej plakietki na trawniku przed hotelem” – relacjonował Maciej Karpiński.

Przykra niespodzianka spotyka Olafa Lubaszenkę oraz obsadę filmu „E=mc²” podczas 24. edycji imprezy w 1999 r. W trakcie premiery obsługa kina myli kolejność taśm, z których wyświetlana jest produkcja. Oburzony tym faktem, grający w filmie Cezary Pazura żąda ponownego odtworzenia „E=mc²”. „Brak sensu w rozwoju akcji, urywanie wątków i ogólny chaos przyjęto za rzecz typową dla polskiego filmu. Nikt się nie dziwił (…).” – pisał później we „Wprost” Tomasz Raczek.

Prowadzenie 31. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych powierzono w 2006 roku Maciejowi Orłosiowi oraz Annie Musze. Wybór aktorki okazał się kontrowersyjny. Niewybredne żarty Muchy skutkowały podjęciem przez organizatorów decyzji o zastąpieniu jej przez Tamarę Arciuch. Zmiana prowadzącej miała miejsce tylko raz w całej historii wydarzenia.

Z okazji 40-lecia festiwalu w 2015 r. ogłoszono konkurs na Diamentowe Lwy, czyli najbardziej ukochane polskie filmy. Widzowie okazali się wierni klasyce. Wygrały „Noce i dnie” Jerzego Antczaka, pokonując „Potop” Jerzego Hoffmana i „Ziemię obiecaną” Andrzeja Wajdy. Gwiazda „Nocy i dni” Jadwiga Barańska została wybrana najlepszą aktorką, wyprzedzając Krystynę Jandę („Przesłuchanie”) i Danutę Szaflarską („Pora umierać”). Za najlepszego aktora uznano Janusza Gajosa (pamiętne kreacje w „Przesłuchaniu”, „Ucieczce z kina Wolność” czy „Milionerze”). Za nim uplasowali się Tomasz Kot („Bogowie”) i Jerzy Bińczycki („Noce i dnie”). Kinomanom najbardziej podobała się muzyka Wojciecha Kilara z „Ziemi obiecanej”.

 

Za:

https://viva.pl/kultura/historia-festiwalu-polskich-filmow-fabularnych-w-gdyni-114794-r1/

https://rozrywka.trojmiasto.pl/Ruszyl-Festiwal-Filmowy-Diamentowe-Lwy-rozdane-n94350.html

https://www.filmweb.pl/person/Janusz+Gajos-311

https://www.wirtualnemedia.pl/artykul/skandal-za-skandalem-w-gdyni

https://pl.wikipedia.org/wiki/Festiwal_Polskich_Film%C3%B3w_Fabularnych

https://bankomania.pkobp.pl/filmowo-na-bank/10-ciekawostek-na-temat-festiwalu-filmow-fabularnych-w-gdyni/

 

Marek Looney Rybowski w Olivia Prime

Zacznijmy naszą krótką, acz treściwą opowieść od Macieja Kotarskiego, dyrektora sprzedaży w Olivia Business Centre, który w rozmowie* z Dagmarą Rybicką opowiadał: „W Olivia Prime postawiliśmy na naturę, aranżując wnętrze drewnem, roślinami i meblami, na których można bez obaw usiąść. Całość wyposażenia jest bliska współczesnej codzienności, więc popularne bluszcze i meble od progu nie dają młodym ludziom poczucia dystansu, nie ma tu kwestii, czy wolno z nich skorzystać. W Prime królują radość, kolory, sztuka i apetyt na życie. Wymiar sztuki również podąża tą drogą.”

Looneya apetyt na życie

Przedstawiamy Wam pierwszego z kilku twórców (jakich jeszcze, dowiecie się już wkrótce), którzy wypełnili sobą i swymi dziełami wnętrza naszego biurowca. Marek Looney Rybowski to artysta graffiti, którego prace wniosły do Prime’a niesamowitą energię, kolor, tempo i, tak twierdzą rezydenci budynku, prawdziwie dziecięcą radość. Są więc na ścianach murale, na których królują artyści cyrkowi, są oczywiście i dzieci, z lekkością oraz niewinnością bawiące się tym, co akurat mają pod ręką – piórkiem, jo-jo, piłką. Są towarzyszące im zwierzaki – radosny pies, ciekawski kot… Są muzycy, rolkarze i tancerze. Energetyczni, wirujący, odczarowujący biurowe korytarze i hole. Wszystko to we współpracy z biurem projektowym Design Anatomy w Olivia Business Centre, którego architekci od samego początku mówili o Olivia Prime „ART”, postawili więc w nim na gry kolorów, zabawę formą, geometrię przenoszącą nas w świat pop-artu i obecność sztuki nowoczesnej, tej bliskiej każdemu odbiorcy.

Zatem, kto za tym stoi?

Marek Looney Rybowski jest współzałożycielem pierwszej trójmiejskiej grupy zrzeszającej artystów graffiti (DSC) i członkiem legendarnej grupy EWC. Maluje od 1995 roku. Jego prace publikowały magazyny: Dos Dedos, Concrete Magazine, Brain Damage, Uwaga, Liderzy, Ślizg, Visual Communication. Można je zobaczyć przede wszystkim na ulicach – również Gdańska, ale także wystawach indywidualnych i zbiorowych w Polsce oraz za granicą. W 2008 r. ukończył Wydział Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Maluje na ścianach i płótnach posługując się sprayem, szablonem, pędzlami. Zanim grafitti stało się sposobem Marka Rybowskiego na życie, robił on karierę w zespole hip-hopowym Deluks. Dla ciekawych: pseudonim Looney zasugerował Markowi kolega: wziął się od kreskówek Looney Tunes i zacięcia do malowania postaci.

W ubiegłym roku w Olivia Prime odbyły się warsztaty artystyczne dla dzieci. Looney wystąpił tu w niecodziennej roli – nauczyciela, by inspirować młodych do tworzenia prac przy użyciu sprayów i farb. „Wielkie Malowanie z Looneyem” było jednym z projektów realizowanych przez Olivię w związku z setną rocznicą odzyskania przez Polskę Niepodległości. Zobaczcie sami

Polecamy Waszej uwadze rozmowę z Markiem Rybowskim w trojmiasto.pl„Człowiek, który pokolorował gdańskie ulice”.

 

*„Przyszłość to tworzenie społeczności, biophilic design i technologia” https://www.oliviacentre.com/aktualnosci/przyszlosc-tworzenie-spolecznosci-biophilic-design-technologi/

 

Emotikonowa zmiana świata

Uważasz, że używanie emotikon jest tylko dla millenialsów, a do wyrażania emocji używasz wykrzyknika lub caps locka? Szybko nadrób zaległości, bo jak przekonuje dr Owen Churches, znaczek aktywuje te same obszary w mózgu, co prawdziwy uśmiech. 

Uśmiechnięci ludzi wzbudzają w nas pozytywne emocje i sprawiają wrażenie godnych zaufania. Klisza? Wyobraź sobie, że tak samo działa to w cyberprzestrzeni. Naukowcy zajmujący się cyberpsychologią zauważyli, że nasz mózg tak bardzo przywykł do używania emotikonów, że odbiera je jako realne twarze. Emotikony to nowy język i żeby go zrozumieć wytworzyliśmy nowe wzory aktywności w mózgu. 

Emotikony pomagają komunikować nam uczucia, które często ciężko nam zwerbalizować. Pogłębiają więź i wzbudzają sympatię dokładnie tak samo, jak w realnych relacjach. Bez nich nasze wirtualne przyjaźnie byłyby pozbawione uczuć, żarty niezrozumiałe, a ironia pozostałby niezauważona. 

Piktogramy przydają się jednak nie tylko w prywatnych relacjach lecz również w marketingu. Zespół badacza Simo Tchokini z Cambrige prześledził pół miliona kont na Facebooku i potwierdził, że użytkownicy, którzy często używają emotikon cieszą się większą popularnością, zdobywają więcej lajków, udostępnień i komentarzy. Emotikony mogą poprawić komunikację z klientem tak samo jak mimika czy odpowiedni ton głosu w realnym świecie. Wykorzystywane są nie tylko w social mediach ale także w reklamach telewizyjnych wielkich firm jak McDonalds.

Emotikony to nie tylko „fun”. Proste emoji mogą pomóc w wyjaśnieniu kontekstu oraz lepszym zrozumieniu bądź wzmocnieniu podtekstu. Ich zalety wykraczają poza ulepszanie naszych codziennych wiadomości tekstowych oraz e-maili. Jenna Schilstra, analityk marketingu i zapalona obrończyni emotikonów pokazuje, jak można wykorzystać piktogramy w zupełnie nowy sposób, np. w terapii maltretowanych dzieci – emotikony pomagają im w opisywaniu złożonych, trudnych emocji – lub procesach komunikacji z osobami i osób ze spektrum autyzmu. Dla nich piktogram to bardzo pomocne narzędzie komunikacji.  W końcu, jak mówi Schilstra, te nowe „znaki” mogą uczynić samo wyrażenie bardziej dostępnym.

Nie uciekaj więc przed emotikonami – odwzajemnij uśmiech! 🙂 

Dla zainteresowanych:

O wyrażaniu emocji w tekście pisanym myślano już od dawna i próbowano realizować to na wiele różnych sposobów. Pierwszą, w pełni potwierdzoną próbą wprowadzenia emotikon był artykuł zamieszczony w 1881 roku w magazynie PUCK. Ich typograficzne propozycje były jednak zbyt skomplikowane, aby ich użycie stało się powszechne.

Charakterystyczny „:-)” jako pierwszy zastosował w 1982 roku amerykański naukowiec, Scott Fahlman, w odpowiedzi na dość infantylny żart swoich współpracowników. Na co dzień poważni, poukładani panowie w białych kitlach postanowili rozpuścić plotkę, jakoby w jednej z wind Carnegie Mellon University ktoś nieopatrznie rozlał trującą rtęć. Przerażeni pracownicy omijali śmiercionośną, metalową klatkę szerokim łukiem i byli zmuszeni biegać po schodach wielopiętrowego budynku.

Fahlam docenił kabaretowy kunszt kolegów, ale jednocześnie zaapelował, aby w przyszłości zadbać o to, by łatwiej można było odróżnić żart od faktów. Jeśli bowiem podobne dowcipy stałyby się codziennością, z czasem informacja o rzeczywistym zagrożeniu również nie zostałaby potraktowana poważnie. Profesor wysłał więc do pozostałych pracowników Uniwersytetu, jak się później okazało – rewolucyjną wiadomość z prośbą o oznaczanie żartów symbolem „:-)”, a wiadomości faktycznie smutnych „:-(”

Zwykłe emotikony przedstawiają ideogramy ludzkiej twarzy, zbudowane ze znaków dostępnych na klawiaturze i obrócone o 90 st. Oto najczęściej używane emotikony:

🙂 🙂 =) :3 – zadowolenie, uśmiech
:)) :-)) – radość, szeroki uśmiech, chichot
😀 😀 xD =D – szczęście, bardzo szeroki uśmiech, śmiech
😉 😉 – mruganie, puszczanie oczka
:’) :’-) – płakanie ze szczęścia
🙁 🙁 =( – smutek, przygnębienie
:(( :-(( – duży smutek, duże przygnębienie, (lekki) płacz
:C :-C =C xC 8C – bardzo duży smutek, bardzo duże przygnębienie
:'( :’-( – płacz
😐 😐 – brak emocji
:/ :-/ – sceptycyzm, irytacja, splątanie, niezdecydowanie
>:) >:-) – zadowolenie (z powodu krzywdy, bólu itp.), szatański uśmiech
>:)) >:-)) – radość (z powodu krzywdy, bólu itp.), szatański chichot
>:D >:-D >xD – szczęście (z powodu krzywdy, bólu itp.), szatański śmiech
>:( >:-( >x( – złość
😛 😛 xP :p :-p xp – ignorowanie, frustracja, pokazywanie języka
:O :-O 😮 😮 – zdziwienie, strach, szok, zaskoczenie
:# 😡 – zamykanie ust („na kłódkę”), „nic nie powiem”
|-) I-) |-O I-O – spanie, zasypianie, ziewanie

Istnieją też emotikony mangowe wywodzące się z mangi. Tych nie trzeba obracać, by odczytać „wyrazy ich twarzy”, ale w Europie są rzadziej używane, a niektóre nie są dla nas zrozumiałe.

(n_n) (n.n) -zadowolenie, uśmiech
(^_^) (•^_^•) (^.^) (•^.^•) ^^ XoX – eadość, szeroki uśmiech
{-_-) {-.-) – skryty uśmiech, zmęczony, śpiący, chory
(^o^) (^O^) – radość, śmiech
(*^o^*) (*^O^*) – szczęście, podekscytowanie, duży śmiech
(u_u) (u.u) – smutek, spanie
(O_O) (o_o) (O.O) (o.o) – zdziwienie, szok, zaskoczenie
(^_^;)– – śmianie się, aby ukryć nerwy
(^_~) (^_-) (^.~) (^.-) – mruganie, puszczanie oczka
(;_;) (;.;) ;; – płacz
(>_<) (>.<) – złość
(∨_∨) (∨.∨) – brak ekspresji
(?_?) (?.?) – zaskoczenie, zdumienie, zmieszanie.

 

Miłego dnia!:)

 

 

za: 

https://tech.wp.pl/jak-powstaly-emotikony-6034874669716609a

https://grafmag.pl/artykuly/od-emotikon-do-emoji-historia-i-wykorzystanie-w-reklamie 

https://gazetalubuska.pl/emotikony-maja-ponad-35-lat-czym-sa-jak-powstaly-co-oznaczaja-lista-emotikonow-najczesciej-uzywanych-i-mangowych-emotikony-na/ar/13345084

 

 

 

 

O tym, że żeglować przyjemnie jest…

Już starożytni mieli przekonanie, że „navigare necesse est”. Racja! Jak mówią wilki morskie ten błękit uzależnia, a jeśli dodać widoki mamy sposób na doskonały relaks. Pewnie dlatego łopot żagli szybko stał się jej największą pasją. Mimo, że zdarzają się mrożące krew w żyłach przygody, wysoka fala i opór materii w postaci silnika, świat z perspektywy wody jest wspaniały, podkreśla Magda Śmigiel z agencji Yazgot, na co dzień rezydująca w O4 Coworking, absolwentka kursu na patent żeglarski organizowanego przez Olivia Sports. 

Weekendy pod żaglami wymyśliłaś przez przypadek?

Przygoda z żeglarstwem ma swój początek w Szwecji na pokładzie świeżo kupionej motorówki kuzyna. Zabrał nas na przejażdżkę po pięknych göteborskich wodach, z mnóstwem bezludnych wysepek, na których można w samotności zjeść, usiąść, odpocząć w towarzystwie krabów (śmiech). W pięknych okolicznościach przyrody i przy idealnej pogodzie. Czego chcieć więcej?

Własnej łodzi?

Najpierw uświadomiliśmy sobie z mężem, że mieszkamy nad morzem i całkowicie tego nie wykorzystujemy. Drugą myślą był kurs żeglarski, na który zdecydowałam się bez pewności, że jakoś bardzo mnie to zainteresuje. Raczej zależało mi na tym, aby przekonać się, jak to wygląda.

Trudny był to debiut?

Przy pierwszym zejściu na wodę nie potrafiłam zupełnie niczego, chociaż w dzieciństwie otarłam się o żeglarstwo.  Na obozie uzyskałam patent i ten kurzył się przez lata w piwnicy. Teraz wszystko okazało się inne, nowe. Przede wszystkim łódka, na której udało mi się jedynie obsłużyć jedną linkę foka (śmiech).

Jednak przyszłaś na kolejne zajęcia!

Dla takich bajecznych widoków musiałam! Krok po kroku zaczęłam korzystać z zajęć prowadzonych przez Mateusza Kusznierewicza w ramach Olivia Sports. W październiku ubiegłego roku mieliśmy ostatnie pływanie i czas, aby przez zimę dojrzeć do decyzji, czy kontynuować zajęcia. Po tej przerwie zgłosiłam się do Mateusza już z nastawieniem, że będzie to moje hobby.

Jak wyglądają zajęcia z mistrzem Mateuszem Kusznierewiczem w ramach Olivia Sports?

Spotkania rozpoczynała część teoretyczna, w trakcie której Mateusz lub inna osoba omawiają, czym dokładnie zajmiemy się na wodzie. Pojawiają się ciekawe pytania dotyczące żeglarstwa. Następnie zgłaszają się osoby posiadające uprawnienia żeglarskie lub umiejące żeglować, do których dołączają amatorzy, tacy jak ja. Potem regaty lub w przypadku kompletnej flauty inne morskie zabawy (śmiech).

Jak wyglądał początek kursu na patent?

Najpierw na zajęciach otrzymywaliśmy informację, że w 2019 roku będzie organizowany kurs. Potem otrzymaliśmy zaproszenie i wszystkie niezbędne informacje mailem. No i zgłosiłam się. Kurs był zorganizowany w ramach Akademii Żeglowania, ale zajęcia teoretyczne odbywały się w OBC, co było bardzo pomocne. Oszczędzało czas dojazdu.

Fot. Archiwum prywatne Magdy Śmigiel. Dziękujemy!

Kiedy patent jest w zasięgu?

Po miesiącu pływania w ramach kursu – 4 godziny w sobotę i 4 godziny w niedzielę plus 4 godziny teorii tygodniowo – zwieńczonego egzaminem.

Nie uwierzę, że poszło, jak z płatka!

Nie obyło się bez przygód. Zaliczyłam nawet kąpiel, która – ku mojemu zaskoczeniu – jeszcze bardziej zmotywowała mnie do dalszej zabawy. Zresztą do tej pory nie jest łatwo, bo to nie tak, że stoisz, a łódka sama płynie. Skomplikowana jest liczba „sznurków”, nad którymi trzeba zapanować, dlatego wyzwaniem samym w sobie jest próba wypłynięcia, powrotu i zacumowania cumując tam, gdzie się powinno. Nic nie jest proste, począwszy od wiatru, który cię spycha, przez uruchomienie silnika, o które zwyczajowo proszę męża, bo wymaga wielkiej siły, na postawieniu żagli kończąc. Naprawdę, z łódki można zejść równo zmachanym – ręce bolą, na dłoniach otarcia, zakwasy, gdzie się da, bo wszystko robisz w kucki. Na większych, bardziej zautomatyzowanych łodziach jest to prostsze, ale jest mniej zabawy.  Pytanie, co kto lubi.

To sport, czy jednak relaks?

Trudno powiedzieć. Dyscyplina, która wbrew pozorom wymaga zaangażowania w zamian fundując niesamowite przeżycia. Dla mnie bomba, bo ja lubię się napracować!

Ta sławetna kąpiel była chrztem bojowym?

Czy ja wiem? Myślę, że jest wielu, którzy nigdy nie znaleźli się za burtą. Ja wyszłam z tego obronną ręką, jedynie ze zranioną dumą. Od lat mam problem, że boję się dużej wody, więc żeglarstwo jest dla mnie również sposobem na odczarowanie tego problemu. Pomimo kilkudziesięciu wypływanych godzin stale pamiętam, że woda to żywioł, który wymaga rozsądku, doświadczenia i pokory. Na kursie przekonałam się, że niczego nie można bagatelizować, nawet pozornie błahe elementy mogą doprowadzić do wypadku. Jak lina nawijana na kabestan. Wystarczy, że włożysz palce, a żagiel nagle nabierze wiatru – wtedy jest potężna „ała”.

Myślisz, że patent jest dla każdego?

Dla chcącego. Podchodząc do tematu poważnie i sumiennie pracując na kursie nie będzie kłopotu ze zdaniem egzaminu. Ten składa się z dwóch części – pisemnej w postaci testu i praktycznej, gdzie wypływamy w morze i w obecności egzaminatora wykonujemy samodzielnie wskazane manewry. Ci są wyrozumiali, ponieważ patent zdajemy na zupełnie nowej dla nas łodzi, a jak wiadomo, najważniejsze jest, aby dobrze poznać sprzęt. Zaczynasz egzamin z poczuciem, że nic nie wiesz, na szczęście wrażenie porażki bardzo szybko mija, ponieważ egzaminator daje duże wsparcie, a przy okazji ocenia sposób twojego zachowania na morzu, stopień opanowania podstaw i w ogóle stopień opanowania nerwów (śmiech).

Na co pozwala patent?

Umożliwia wypożyczenie łodzi i rejs np. do Władysławowa, czy Szczecina! Zgodnie z zasadami nie oddalając się od brzegu na więcej niż 2 mile morskie jachtem o długości kadłuba do 12 metrów. Nie mogę też pływać po wodach morskich nocą.

Potem jest kolejny stopień wtajemniczenia?

Tak, sternik, na którego kurs powoli się szykuję.

 

CHCESZ WZIĄĆ UDZIAŁ W KOLEJNYM KURSIE OLIVIA SPORTS NA PATENT ŻEGLARZA JACHTOWEGO I STERNIKA MOTOROWODNEGO? ZAJRZYJ KONIECZNIE TUTAJ!

 

Rozmawiała: Dagmara Rybicka, Olivia Business Centre